Marcin S. Wilga
„Czuję jak las umiera, bo nie ma w nim… miłości”
Byłem przed laty gościem w gdyńskiej siedzibie Nadleśnictwa Gdańsk. Gospodarz tego przybytku zaprosił trójmiejskie społeczeństwo na konsultacje w sprawie nowego Planu Urządzania Lasu (PUL). W dużym uproszczeniu jest to taka kalkulacja: ile drewna można pozyskać w zarządzanym lesie w okresie dekady. Plan taki ustala gdyńskie Biuro Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej.
W państwie demokratycznym, jakim jest Polska, konsultacje publiczne odgrywają kluczową rolę w tworzeniu ważnych prospołecznych przepisów. Dzięki nim prawo lepiej odpowiada na potrzeby danego społeczeństwa. Konsultacje są m.in. nieodłącznym elementem prac nad projektami ustaw i aktów prawnych, dzięki czemu obywatele mogą wyrażać swoje opinie i zgłaszać uwagi.
Podstawą konsultacji publicznych jest pełen dostęp do informacji i przejrzystość całego procesu. Chodzi o to, by społeczeństwo mogło wyrazić swoją opinię na temat proponowanych zmian. Zdanie społeczeństwa, jego opinie i sugestie, mają istotne znaczenie, dlatego konsultacje odbywają się w sposób otwarty i dostępny dla wszystkich obywateli. Następstwem każdej uwagi ze strony społeczeństwa powinna być rzetelna odpowiedź decydentów i zarządców w postaci wdrożenia w życie proponowanych sugestii tudzież zmian.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się z wypowiedzi leśników-prelegentów, że według nich społeczne konsultacje to wyłącznie poinformowanie zgromadzonych o podjętych decyzjach dotyczących gospodarki leśnej. W szczególności chodziło o podniesienie etatu rębnego i pozyskanie dwukrotnie większej masy drzewnej (200 tys. m3 rocznie). Czyli PUL jest niezaskarżalny, traktowany jako wewnętrzne przepisy Lasów Państwowych. Smaczkiem spotkania była prelekcja przedstawiciela Instytutu Badawczego Leśnictwa z Sękocina, który ponoć „znalazł się tu przypadkowo” i wieszczył zagładę buka zwyczajnego w lasach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Stwierdził, że obszar Parku nie jest położony w zasięgu naturalnego występowania tego gatunku drzewa. Owe szokujące informacje wywołały protest wśród zgromadzonych gości, w szczególności przyrodników z tytułami naukowymi.
Wyszedłem na świeże powietrze przytłoczony butą i niekompetencją panów w zielonych mundurach. Nie padła żadna uwaga gospodarzy dotycząca zagadnień sozologicznych, a z ich wypowiedzi wynikało, że „chronione będzie samo drewno”. Już widzę oczami wyobraźni zanik kolejnych stanowisk gatunków szczególnej troski, także „moich grzybów” podlegających ochronie prawnej oraz umieszczonych na Czerwonej Liście Macromycetes.
I przypomniał mi się fragment książki Władimira Sołouchina pt. „Zielsko”. Otóż bohater tego dzieła literackiego postulował, aby jego żona i córki lepiej opiekowały się kwiatami. Otrzymał odpowiedź, że panie dobrze opiekują się nimi. Wówczas padło stwierdzenie, że „należy się nimi (kwiatami – przyp. MSW) zajmować nie w pośpiechu, nie wśród nawału pracy, lecz z miłością, trzeba je pieścić i ochraniać, mieć dobry nastrój kiedy się do nich podchodzi. Bo rzecz jest w tym, że… krótko mówiąc, to są żywe istoty”. Jak widać, leśnicy o tym nie wiedzą.
Chciałem przeprosić za mało kulturalny tytuł felietonu, który jest skondensowaną moją opinią na temat obecnej gospodarki leśnej w TPK.
Marcin Stanisław Wilga – Borsuk
P.S. Podzielam opinię Brunona Wołosza, że termin „las społeczny” nie oddaje w pełni jego sensu – to „masło maślane”. Obszary leśne zarządzane przez firmę Lasy Państwowe są własnością Skarbu Państwa oraz polskiego społeczeństwa – są więc społeczne. Bardziej podoba mi się nazwa jego autorstwa – „las różowy”.