Wstęp
W nie tak znowu odległych czasach poprzedzających "rewolucję" przemysłową ludzie, przebywając bliżej przyrody, wiele się od niej uczyli. Co więcej, starali się podpatrzone w naturze rozwiązania, mniej lub bardziej udanie, naśladować. Nie stroniąc przy tym od wprowadzania ich w przestrzeń rozwiązań stricte technicznych, co przyczyniło się zresztą do rozwoju cywilizacji Homo sapiens.
Przyroda nauczycielem
Rysem charakterystycznym tej wczesnej edukacji naszego gatunku była bliskość, namacalność nauczyciela i jego przeogromnego dydaktycznego warsztatu. Człowiek nie izolował się od środowiska, w którym żył, podpatrywał, co tylko mógł, mając nie tylko możliwość bezpośredniego odnajdywania genialnych – nieraz bardzo prostych – rozwiązań, ale i ich bieżącej weryfikacji. Przez analogię do schematu oddziaływań między grupami różnych gatunków (populacjami) występujących w układach przyrodniczych można powiedzieć, że relacja między ludźmi a przyrodą miała w tych czasach charakter tzw. komensalizmu czyli współbiesiadnictwa. W oddziaływaniu takim człowiekowi można było przypisać rolę komensala – strony odnoszącej korzyść (tutaj – edukacyjną), zaś przyrodzie – rolę gospodarza, dla którego działalność komensala była nieszkodliwa. Do czasu, niestety.
Nauka "poszła w las"
Dość gwałtowne – bo ledwie na przestrzeni tysiącleci, zwłaszcza zaś w ostatnich niespełna dwustu latach – wyizolowanie się większości populacji ludzkich ze środowiska przyrodniczego, poskutkowało m.in. dość powszechnym zatraceniem umiejętności uczenia się od przyrody. Temu negatywnemu zjawisku sprzyjała gwałtowna urbanizacja i technicyzacja przestrzeni oraz narastanie przekonania o geniuszu, wyjątkowości i nieomylności myśli ludzkiej (antropocentryzm).
Z kolei w procesie nauczania pokoleń ludzkich w różnych grupach wiekowych zabrakło uporządkowanej (nie sztampowej) edukacji ekologicznej, co wraz ze wspomnianymi powyżej i innymi przyczynami doprowadziło do przekształcenia interakcji komensalnych w typowo pasożytnicze, oparte na eksploatacji gospodarza (przyroda) przez pasożyty (społeczności ludzkie). Ta analogia o tyle nie kuleje, że człowiek nie może – jak powszechnie wiadomo – bez przyrody funkcjonować.
Ot, chociażby tunele
Na potwierdzenie pomijania obecnie przez ludzi "pomysłów" przyrody, jak i nieliczenia się z potencjalnymi niekorzystnymi skutkami lansowania własnych wizji, przykłady możnaby mnożyć. Tutaj posłużę się jedną z moich "archiwistycznych szufladek", dotyczącą projektów przekopów tuneli w miejscach cennych przyrodniczo. Ledwie kilka zarejestrowanych w niej koncepcji wystarcza na wyciągnięcie wniosku, że teraźniejsze pokolenie planistycznych wizjonerów z beztroską pokonuje bariery, zdawałoby się nie do pokonania. Ot chociażby podłoże geologiczne jakiegoś obszaru – co tam skała, mokradło czy uwilgotnione wzgórze ... się przecież wykopie. Czy status ochronny terenu – park narodowy, krajobrazowy czy dolina nieprzeciętnej rzeki... przecież tunel pod ziemią. Tę wybiórczą planistyczną odpowiedzialność, a właściwie jej brak, dobrze ilustrują projektowane podkopy w Tatrzańskim Parku Narodowym, pod pagórami morenowymi Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego w okolicach granicy Sopotu i Gdańska, pod rzeką Biebrzą w rozpatrywanym onegdaj tzw. wariancie białostockim transgranicznej drogi ekspresowej Via Baltica, a nawet pod dnem Zatoki Gdańskiej (?!). Ten ostatni projekt stał się prawdziwym hitem "kolekcji tunelowej". Podkop o długości około 20km z Gdyni na Hel, z przylegającą doń podwodną restauracją o szklanych ścianach, z parkingiem, itp. Projekt ten wystawiono onegdaj w szranki o pieniądze z amerykańskiego owsetu (?!). Okazało się, że nie istnieją mechanizmy merytorycznego tonowania wybujałej wyobraźni niektórych planistów*.
Wystarczyło podejrzeć krety ...
... a w zasadzie przestudiować literaturę przedmiotu – jedną ze światlejszych "zdobyczy" rozwoju cywilizacyjnego ludzkości. Efektem tej nieskomplikowanej przecież czynności byłoby stwierdzenie prostego faktu, że ssaki te unikają kopania korytarzy podziemnych na terenach piaszczystych i o wysokim poziomie wód gruntowych. No i dodanie do tego odrobiny refleksji, iż "na siłę" to można wiele (przykład – tunel pod kanałem La Manche). Pytania tylko – jakim kosztem (także przyrodniczym)? po co? ile to wytrzyma? itp. Inna nauka – krety wzmacniają boczne ścianki swoich korytarzy glebą, najczęściej gliniastą, gdyż w takiej najczęściej kopią. Wybudowany nie tak dawno tunel w okolicy sopockiego mola wyłożono (po co ?) wełną mineralną, która w wyniku kilku już podtopień nasączona jest wodą i nie schnie. Jeżeli już trzeba było, to czy nie lepiej innym logiczniejszym materiałem, np. styropianem?
Epilog
A propos kretów jeszcze dwa słowa. Znana czeska dobranocka „Przygody Krecika” fascynowała i fascynuje wielu. Z różnych względów podziwia ją niejeden wielbiciel natury. Nic dziwnego – tytułowy bohater to programowy altruista, tak jak każdy przyrodnik z prawdziwego zdarzenia. A i biocentryzm mu nieobcy – nie ukrzywdzi żadnej, nawet "najlichszej" istoty. Po drugie – tak jak większość przyrodników – stara się pomagać w potrzebie innym. I, co godne podkreślenia, nie tylko przedstawicielom własnego gatunku. Po trzecie wreszcie – Krecik wykazuje nieomal programowe zadziwienie ludzkim postępem cywilizacyjnym, w tym wyczynami wszelakiej maści planistów. I choć w kolejnych odcinkach jakoś sobie z nim i z nimi radzi, wykazując duże zdolności adaptacyjne, to jednak wydźwięk całej serii jest taki, że cywilizacja ta – jak i jej kreatorzy – coraz bardziej go osaczają. Podobnie, jak przyrodników.
Sławomir Zieliński
* Szczęśliwie żadna z tutaj wzmiankowanych i innych kontrowersyjnych koncepcji nie doczekała się realizacji. I oby tak zostało.