Przeskocz do treści

Puszcza Białowieska jest reliktem olbrzymiej prapuszczy, rozciągającej się od rosyjskiej tundry do czarnomorskich stepów, od Morza Bałtyckiego do Śródziemnego. Dzisiaj stanowi ostatni las naturalny Niżu Europejskiego. Jest światowym dziedzictwem przyrody i częścią polskiej kultury narodowej. Naukowcy ostrzegają, że chronione skrawki Puszczy nie wystarczą żeby zachować jej unikatowy charakter i zabezpieczyć ciągłość naturalnych procesów ekologicznych.

Artykuł dostępny tutaj.

Wstęp

Po kilku miesiącach przyśniadaniowych dyskusji, zaprawionych przekonywaniem się o słuszności pomysłu, potrzebie szlifowania pojazdów i nieprzeciętnej kondycji każdego z nas, zjechaliśmy o poranku dnia 8 lipca A.D.2006 przed siedzibę Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Gdańsku, by jako "OKE Ultra Freaks Team" (namaszczony przez naszą Panią Dyrektor Irenę Łagunę i Pana Kierownika Macieja Michalaka - dziękujemy!) rozpocząć wyprawę rowerową do śródleśnej wsi Lipinki - niepisanej stolicy wschodnich połaci Borów Tucholskich. Powstanie tej wsi datuje się na 1597 rok. Zlokalizowana jest ona z dala od ośrodków miejskich i szlaków kolejowych. Przepiękna okolica. Cisza spokój dookoła. Wszędzie głuchy las. Cienka nitka asfaltu prowadząca do wsi od głównej szosy.

Poznaj świat

Najogólniej mówiąc - wyprawa nasza miała charakter poznawczy. Kultywowanie poznania. Poznanie - czynnik obecnie zanikający w różnego rodzaju wojażach. Na rzecz konsumpcji i swoistego "nic nie robienia" (niektórzy uważają, że to dobre formy wypoczynku). Poznanie, ciekawość świata. Umiejętność zauważenia, refleksji. Analiza "umykających w tył" krajobrazów, przekształceń terenu, sytuacji, stworzeń. Poznanie reakcji własnego organizmu na nieprzeciętny wysiłek. Sztuka umiejętności współpracy w grupie.

Śladami przyrody, historii, techniki

Jeśli więc możesz - zorganizuj wycieczkę rowerową. Gdybyś przykładowo pojechała/pojechał z nami zabaczyłabyś/zobaczyłbyś wiele godnych uwagi ciekawostek i sytuacji. Dwumetrowe rośliny z rodzaju barszcz nad kanałem Raduni w Świętym Wojciechu. Ciepłolubnego motyla polowca szachownicę koło Pruszcza Gdańskiego (drugie odkryte stanowisko w okolicach Trójmiasta). Fotoreporterski zapał Bartka, Darka, Jarka i Marcina. Kultowe wsie Rusocin i Trąbki Małe oraz ulubioną wieś (z nazwy) Sławka - Kaczki. Totalne przekształcenia terenu w okolicy wsi Żukczyn i Płochocin spowodowane budową autostrady A1. Zainicjowaną budową erozję i błyskawiczną (choć chwilową) sukcesję wtórną pionierskich gatunków roślin, m.in. podbiału. Dbającego o pozostałych członków peletonu Marcina, czyniącego każdemu z nas orzeźwiający prysznic z bidonu. Upał pod Skarszewami. Koleżeńską wzajemną pomoc. Porady terenowe dla zagubionej przedstawicielki handlowej całkiem znanej firmy. Rynek w Skarszewach z niezapomnianą fontanną i zadziwionymi dziećmi. Pamiątkowe zdjęcie Teamu w koszulkach zdobionych znakiem firmowym. Błogosławioną kąpiel w jeziorze przy wsi Semlin. Żerujące niedaleko kąpiących się perkozy dwuczube. Zapomnianą stację kolejową Piesienice z tablicą upamiętniającą akcję partyzancką w 1939 roku. Nostalgię Darka (znany miłośnik kolei), że nic akurat nie nadjeżdża :). Jazdę z wiatrem (choć kawałek) prawie do Zblewa. Trudne chwile w okolicach Borzechowa. Stadko podrostków (Homo sapiens) na motorynkach w Lubichowie. "Skrót" oraz burzę za Lubichowem. Uczynną mamę z córką odjeżdżające nam na leśnych piaskach, a potem czekające i wskazujące drogę aż do Drewniaczków. Pierwszą życiową "jednorazową rowerową setkę" (kilometrów) Bartka i Darka. Nie tak aż znowu męczącą 10km prostą z Karszanka do Jaszczerka. Sosnowe bory koło Przewodnika. Należny hołd oddany tablicy wsi - celu naszej podróży. Gościnność i wspaniałe przyjęcie (jak zawsze) przez Proboszcza Parafii Lipinki Księdza Misjonarza Stefana Grasia. Historię i miejsca pamięci narodowej we wsi Lipinki. Fotogeniczne koty, w tym Micka. Niepowtarzalne jagody ze śmietaną i z cukrem. Wieczorne ognisko (rozpalone pomimo deszczu). Muzyczne wyczyny co poniektórych. Poranną mszę świętą. Motyle rusałki ceiki spożywające napoczęte przez szpaki czereśnie w księżym sadzie. Pucowanie rowerów (resztkami koszulki Marcina). Pożegnanie, wspólne fotografie. Kąpiel w Jeziorze Rybno. Chrząszcza kłopotka czarnego znalezionego przez Jarka na ściętych sosnach. Rozjechane przez samochody zaskrońce, potrąconego na śmierć jeża i martwą ciężarną samicę jenota przy mokradłach w okolicy wsi Płochocin. Płochliwe czaple siwe na tymże rozlewisku. Strażaków rozpytujących, gdzie się pali. Tradycyjne flaczki w Warlubiu. Twórczy powrót pociągiem do Trójmiasta.

Czy potrzebne?

Czy tego typu wyprawy są potrzebne - Naszym zdaniem tak. To szansa na choć chwilowe spowolnienie tempa życia, spojrzenia na świat i swoją postawę życiową z innej perspektywy, a także zmierzenia się z własnymi słabościami. Nie sposób też nie zauważyć, że przy położeniu nacisku na poznawczy aspekt takiej wyprawy owocować ona może nie tylko powiększeniem swojej wiedzy i poszerzeniem przyrodniczych oraz kulturowych horyzontów, ale także znaczącymi dla nauki spostrzeżeniami obecności rzadkich i/bądź chronionych gatunków (vide: zaskroniec, polowiec szachownica, inne, o których w tym tekście nie wspomniano). Polecamy wszystkim taki sposób wypoczynku.

Droga jest celem. Czas także. (Bartek)

Z inspiracji artykułu Pani Prof. Staniszkis (tygodnik "Ozon") rozważałem czy, i ewentualnie jakie interakcje bezpośrednie miały miejsce podczas wyprawy. Interakcja taka zachodzi, gdy budzi się nasza świadomość, gdy wypadamy choć na chwilę z utartego toru, porzucamy maskę, zderzamy się z otoczeniem i niczym nieograniczeni oddajemy się kontemplacji. Dotyczy to każdego, jednak nie każdy podejmuje trud, aby to sobie uświadomić.

Pierwsze takie oddziaływanie nastąpiło na trasie wiodącej nas do celu. Wiatr we włosach i poczucie wolności na szybkich zjazdach oraz brak tchu podczas długich podjazdów - niby nic nadzwyczajnego, banalne wręcz. Urok i niepowtarzalność interakcji nie polegały na byciu świadkiem lub nawet uczestnikiem zdarzenia, lecz na sposobie odbioru, przeżywania - bezpośredniego kontaktu z rzeczywistością - naturą (również własną). Warto przeżywać takie momenty. Doświadczać i poświęcić im choć ułamek naszej uwagi, cieszyć się chwilą ulotną, bo inaczej w rowerowym - i nie tylko - pędzie miną niezauważone. Zmaganie się z drętwiejącymi po 70km nadgarstkami, bolące "cztery litery", upał, deszcz, piasek, błoto, spaliny - takich atrakcji nie ma nawet w erze! Świadomie użyłem słowa "atrakcji" bo rowerzyście po przejechaniu ponad 100km, można zadać tylko retoryczne pytania typu: Czy jest coś piękniejszego niż przejazd z prędkością 25km/h przez leśne kałuże? Lądujące na twarzy błoto? Chrzest leśnika? (strząsanie deszczówki z przydrożnych sosen). Wiatr na twarzy, ale nie dlatego, że wieje, lecz z powodu 40km/h na liczniku? Nieustannie zmieniające się krajobrazy? Zapach borów? Czy najważniejsze w wyprawie jest osiągnięcie celu czy też sama droga jest celem? A może pytania o hierarchię ważności nie warto po prostu stawiać? Nasza eskapada miała wyznaczony przestrzennie cel. Został on osiągnięty, ale chyba nikt z nas nie spodziewał się, że podróż odbywa się również w czwartym wymiarze jakim jest czas. Plebania Księdza Misjonarza w Lipinkach to miejsce, w którym czas się zatrzymał, czas nie istnieje - niemalże zaczarowane, a sam gospodarz jest człowiekiem niezwykle gościnnym, przepełnionym ciepłem i światłem. Do takich miejsc i ludzi chętnie wraca się nie tylko w pamięci.

Pedałować każdy może! (Marcin)

Wyjazd do Lipinek? Poważna sprawa! Przygotowywaliśmy się ostro do tej wyprawy. Pomagaliśmy sobie wzajemnie. Ustalaliśmy trasę wycieczki, dyskutowaliśmy nad niezbędnym ekwipunkiem, wprowadzaliśmy na planie trasy niezbędne modernizacje i skróty. Te ostatnie okazały się jednak mało "skuteczne", lecz dzięki temu było wesoło. Aktywnie spędzony weekend można zaliczyć do naprawdę udanych. Super towarzystwo i wspaniała atmosfera, a do tego żelazna dyscyplina jazdy. Żadnych kwileń po drodze. Wszyscy równo pedałowali, nikt nie narzekał. Pokonaliśmy dystans 110 km w czasie nieco ponad 6 godzin, co - jak na amatorów - jest niezłym osiągnięciem. Zatem kto z nami nie jechał - niech żałuje. W niektórych miejscach odczuwaliśmy brak pobocza. Podziękowania dla kierowcy TIR'a, którego skutecznie blokował Darek. A kiedy już pozwolił się 16-tonowemu kolosowi wyprzedzić, kierowca pozdrowił nas "kiwką" (pozdrowienie przez podniesienie ręki) i odjechał spokojnie dalej. Takich "mobili" będziemy długo wspominać.

Nieznane - to jest to (Sławek)

Nieodmiennie skłania mnie do przemyśleń - wyraziście doświadczana w trakcie takich wypraw - kruchość wszelkiego istnienia i nieprzewidywalność tego, co może się w każdej chwili zdarzyć. Mijane rozjechane zwierzęta, przydrożne krzyże, poobijane drzewa, zdewastowane przyrodnicze zakątki, rowerzyści wyprzedzani przez niektóre samochody "na styk", nieroztropne matki prowadzące swoje pociechy od strony jezdni. Przemyślenia przeplatają sceptycyzm i irytacja ludzką głupotą i brakiem wyobraźni. A może te cechy wpisane są po prostu we wszechobecne mechanizmy selekcyjne machiny ewolucji? Tylko dlaczego skutki obciążają Bogu ducha winne dzieci, czy nieświadome zagrożeń stworzenia innych gatunków? A w tle tych rozważań brzmi niepokorne wyznanie Miszy Berlioza, jednego z bohaterów dzieła "Mistrz i Małgorzata", przejechanego chwilę później przez tramwaj: "nie, to już przesada; mniej więcej wiem dokładnie co będę robił dziś wieczór". No cóż, ustami innego bohatera tej książki skomentować można to tak: "człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy; najgorsze że to, iż jest śmiertelny okazuje się niespodziewanie; w tym właśnie sęk".

OKE Ultra Freaks Team:
Dariusz Gajuś - fotograf wiodący
Marcin Przychodzeń - kierownik wyprawy
Bartosz Tarasiewicz - dusza wyprawy i zaopatrzeniowiec
Jarosław Wojtaś - wsparcie logistyczne i humorystyczne
Sławomir Zieliński - wsparcie kartograficzne i ogólne

Nasze Pomorze, nr 8, sierpień 2006

Chcesz uratować przyklejonego do zawieszonej na kasztanowcu folii kosarza, pasikonika, koziułkę, sprężyka lub inne stworzenie? Nic z tego - kleista substancja nie puści ofiary. Masz do wyboru: jednak próbować - kończy się zazwyczaj oderwaniem nogi lub innej części ciała, uśmiercić - skracasz cierpienia, odejść (przejmując się lub nie). Możesz ponadto postawić się w sytuacji konającego w męczarniach, często z głodu i braku wody zwierzęcia. Przyklej się w myślach do takiej folii i spróbuj oderwać. Wyobraź sobie, co będziesz czuła/czuł. Zainscenizuj w myślach przyklejenie odpowiedzialnego za umieszczenie tej folii urzędnika. Żądnego splendoru, taniej reklamy własnej pomysłowości, czy Bóg wie czego tam jeszcze. Niech się pomęczy i zastanowi. Czasu będzie miał aż nadto. Skoro ma już na sumieniu dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy istnień - bo taki jest rząd wielkości puli bezkręgowców, która straciła w tym roku życie na trójmiejskich kasztanowcowych foliach - to niech sobie powisi (niepewny tym razem swego). A potem odkleisz go i zapytasz o wrażenia. Ciekawe, co powie. O ile cokolwiek powiedzieć będzie w stanie.

Owadów, ślimaków, pajęczaków, skorupiaków, pareczników, dwuparców nie odkleimy i nie zapytamy. I na tym polega istota tej obiektywnej niesprawiedliwości. Dyskretna, powolna śmierć w zaciszu parków i alei (problem dotyczy także innych miast). Tymczasem ludzie się bawią - tłumy mieszkańców i turystów na imprezach plażowych, jarmarku dominikańskim, sopockim festiwalu. Radość, beztroska, wypoczynek. W zaciszu trójmiejskich parków i alei - tłumy innych mieszkańców tego grodu umierają za ludzką głupotę, za monopol na jedynie słuszne metody postępowania z przyrodą i za pseudonaukowy bezkrytycyzm.

Namawiam nauczycieli różnych przedmiotów i wszystkich poziomów nauczania do wybrania się wczesną jesienią z uczniami, ze studentami na terenowe zajęcia pod takie folie. Apeluję nie tylko do biologów. Także do belfrów innych nauk ścisłych, a także humanistów, w tym uczących religii. Lekcja życia, a raczej jego bezduszności serwowanej ludziom wrażliwym przez jednotorowo myślących arogantów. Lekcja życia dla dzieci na całe ich życie.

I jeszcze jedno. Motyl szrotówek kasztanowcowiaczek, na którego te folie zastawiono, niewiele sobie z nich robi. Żerowisk jego larw na liściach kasztanowców jest jak co roku sporo. Co jak zawsze oznacza tylko tyle, że nieco wcześniej stracą ulistnienie. A jeśliby nawet któreś z tych drzew akurat zakończyło żywot, to konia z rzędem temu kto wiarygodnie udowodni, iż to się przez te motyle stało właśnie.

Sławomir Zieliński

Nasze Pomorze, nr 8, sierpień 2006

Prolog - jesień idzie

Zbliżający się okres nie należy do najprzyjemniejszych, również dla poruszających się na "dwóch kółkach". Niska temperatura, dokuczliwy wiatr i "tony" liści leżące na ścieżkach skłaniają niejednego z nas do odstawienia pojazdu na zimowy odpoczynek. "Tylko najwięksi twardziele pozostaną na siodełkach" - mówi Marcin - gdański długodystansowiec. Wcale nie musi tak być! Ciepły dres, golf, przynajmniej jedna rękawiczka (a najlepiej dwie) i ruszamy w trasę. Liście, kasztany, gałązki prędzej czy później muszą spaść, bo takie są prawa natury, więc pozostaje zachować szczególną uwagę.

"Gdzie, między ludzi ..."

Aż tyle miała do powiedzenia jednemu z nas pewna nobliwa pani, przemieszczająca się "całą szerokością chodnika" z grupą innych pieszych, nie pozostawiwszy rowerzyście krztyny miejsca na przejazd. Tak więc pozostało zwolnienie do prawie 0km/h. Ów dziwak na dwóch kółkach - czekając cierpliwie na przejście "świętej" gromadki - "zainkasował" ww wypowiedź oraz garść pełnych politowania spojrzeń. Po czym - oddając się egzystencjalnym rozważaniom nad stwierdzeniem starszej pani - ruszył w dalszą drogę.

Piesza beztroska

W nie tak odległych czasach przemieszczanie się rowerzystów wśród samochodów było w Trójmieście normą. Obecnie jest inaczej, większość czasu na siodełkach spędzamy w pobliżu pieszych. Piesi są nieprzewidywalni, choć niektóre ich zachowania są powtarzalne. Niektórzy "robią za rowery" wędrując ścieżkami tych ostatnich. To zjawisko jest nagminne np. na nadmorskim trakcie między Sopotem a Brzeźnem.

Na sto przecinających trakt rowerowy osób trafią się może ze dwie, które rozejrzą się, czy aby się dwukołowiec nie zbliża. Normą jest, że w pewnych miejscach, np. między bankomatem a parkingiem samochodowym wędrują (bez rozglądania się) w poprzek chodnika, "bo to ich". Niektórzy, słysząc nadjeżdżający z tyłu rower gwałtownie zmieniają kierunek marszu. Podpowiadamy, aby w takich sytuacjach utrzymywać kierunek ruchu, profesjonalny rowerzysta sam oceni, jak wyprzedzić, aby było bezpieczniej dla pieszego.

Samochodowa różnorodność

Z kierowcami samochodów też różnie bywa. Niektórzy wielbiciele "blaszanych pudełek" świadomie usiłują przemknąć przed naszymi kołami, np. przecinając na zasadzie "kto szybciej" ścieżki rowerowe, bądź wymuszając pierwszeństwo ruchu i zakładając nie bez racji, że rower ich "pudełku" nie zdzierży (co najwyżej zarysuje). Nieliczni kierowcy zatracają się całkowicie. Do takich należał pewien taksówkarz, który zajechał jednemu z nas drogę na ścieżce rowerowej (miał tylko zieloną strzałkę) i bardzo wychowawczo zwrócił uwagę, że w takich miejscach rower przeprowadza się idąc! Dla pewności dodajmy, iż rowerzyście świeciło zielone światło, więc zgodnie z zapisami kodeksu drogowego miał pełne prawo przejechać, zaś taksówkarz - obowiązek go przepuścić (przecina jego pas przemieszczania się)!

Zamiejskie klimaty

Ścieżki rowerowe w mieście stają się powoli rzeczywistością, co sprzyja rozwijaniu kolarstwa miejskiego. Jednakże w dalszym ciągu zmorą długodystansowych rowerzystów jest kwestia poruszania się poza obszarem zabudowanym. Oczywiście ktoś zaraz zakrzyknie "przecież można znaleźć inną trasę poza asfaltem". Oczywiście można, ale po co, skoro ustawodawca ruchu drogowego wyjaśnił kwestię poruszania się cyklistów po szosach, a i nie każdy rower (np. szosowy) piaszczystym duktom poradzi.

Właściciele "blaszanych bębenków" są królami szos w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie patrząc na rowerzystów jadących z naprzeciwka wyprzedzają "na trzeciego" (trudno powiedzieć, że "na czwartego", bo przecież w tej sytuacji "rowerzysta to nie człowiek") rozwijając zawrotne prędkości. Jeśli ktoś nie wierzy - polecamy np. odcinek drogi między Leźnem a Żukowem. Tam można doświadczyć, jak bezmyślni kierowcy wyciskają ze swoich aut siódme poty. Rowerzysta nie ma żadnych szans w walce z podmuchem powietrza wywołanym przez taki pojazd.

Wyprzedzanie nas przez samochody również nie należy do najmilszych, bo nawet jeśli kierowca nie otrze się lusterkiem o siodełko, to chociaż pokrzyczy trochę ze swojego fotela. Tymczasem kodeks drogowy jasno określa odległość, w jakiej należy mijać rowerzystę (1m).

Wyjątki

Są obok szalonych kierowców i nieprzytomnych pieszych jednak tacy, których uprzejmość potrafi zadziwić. Gdyż, jak się okazuje, można przed manewrem wyprzedzania zwolnić nieco i bez używania klaksonu i "innych wykrzykników" wyminąć kolarza, pozdrowić kiwnięciem ręką i pojechać dalej zostawiając nas w dobrym samopoczuciu. Można także, będąc pieszym, pamiętać o nieco szybszych użytkownikach miejskich traktów i poczuwać się do pewnej z nimi solidarności np. na płaszczyźnie "i my i wy nie produkujemy spalin".

Rowerowe co nieco

Oczywiście gwoli sprawiedliwości dodać należy, że i wśród rowerzystów zdarzają się "ciężkie przypadki". Do takich zaliczamy m.in. "slalomujących" na dużej szybkości między pieszymi (niejeden wypadek z tego wyniknął) czy traktujących ścieżki rowerowe za dobre miejsce sprawdzania swoich sprinterskich umiejętności. Sił starcza im zresztą zwykle na dość krótkie odcinki, podobnie jak w przypadku udających opanowanie stylu pływackiego kraul ("na bezdechu").

I co jeszcze?

Ano takie rozmaite "życiowe" problemy, jak: nasilająca się liczba deformacji nawierzchni ścieżek rowerowych spowodowanych zbyt słabym ich zabezpieczeniem budowlanym przed oddziaływaniem rozrastających się korzeni drzew (nawet na nowej ścieżce przy ul. Hallera), wystające ponad linię gruntu pozostałości po ściętych barierkach (Gdańsk-Zaspa), deprecjacja osiedlowych "jednodywanikowych" asfaltowych ścieżek. Z pocieszających informacji warto odnotować budowę nowych traktów dla rowerzystów przy ul. Kościuszki i ul. Grunwaldzkiej w Gdańsku-Wrzeszczu. Z sygnałów otrzymanych od znajomej gdyńskiej rowerzystki Pani Anity wynika, że Gdynia mogłaby brać z Gdańska przykład w temacie "ścieżki rowerowe".

Epilog - idzie zima

Zupełnie na marginesie - ciekawe, czy w okresie zimowym najbardziej wytrwali z nas będą mogli liczyć na oczyszczanie w Trójmieście ścieżek rowerowych ze śniegu "równie szybkie jak jezdni". Doświadczenie podpowiada, że NIE, ale może dla odmiany Drogowcy nas zaskoczą?

Dariusz Gajuś, Marcin Przychodzeń, Bartosz Tarasiewicz, Sławomir Zieliński

Nasze Pomorze, nr 10, październik 2005