Do wczoraj, tj. do dnia 27 IX 2023 r., po wysłuchaniu onegdaj kilku wywiadów w Radio TOK FM, miałem pozytywne zdanie o naukowcu tutaj przywołanym, tj. o dr. hab. inż. Zbigniewie M. Karaczunie z SGGW w Warszawie. Nota bene – z mojej ukochanej Alma Mater. Od wczoraj, po lekturze fragmentu autorstwa ww z konferencji „Polskie lasy wobec skutków zmiany klimatu. Obawy i oczekiwania społeczne” zdanie mam już inne. Proponuję zerknąć najpierw w tekst ze skanem onego fragmentu + źródło + notka o autorze.
W punktach poniżej: cytacje wyimków z fragmentu jw kursywą pogrubioną.
okazuje się, że np. ja, formułując i lansując od wielu już lat akcję pt. „PGL Lasy Państwowe z powrotem do państwowej budżetówki” mógłbym wg przywołanego naukowca „zagrozić polskim lasom”; więc pytanie (retoryczne) mam takie: „zagrozić lasom czy Państwowemu Gospodarstwu Leśnemu Lasy Państwowe (PGLLP) w obecnej formule?”
tego i innych projektów rzekomego zagrożenia „nie wprowadzono w życie m.in. dzięki wsparciu, jakie leśnicy uzyskali od społeczeństwa, w tym przedstawicieli organizacji ekologicznych”; więc pytanie (retoryczne) mam takie: „czy wsparcie to np. PKE Okręg Mazowiecki (którego wiceprezesem jest przywołany tutaj naukowiec), jakieś inne organizacje jeszcze? (może Instytut Analiz Środowiskowych, Ekologiczne Forum Młodzieży, PZŁ itp.) ?”
„Nie można wykluczyć, że podobne plany pojawią się także w nadchodzących latach. Dlatego też warto budować sojusze z interesariuszami zainteresowanymi wzmacnianiem potencjału polskich lasów”; więc wątpliwości (retoryczne) mam takie:
pan dr. hab. inż. w eleganckim stylu stygmatyzuje część społeczeństwa obywatelskiego tego kraju, a to – według mojej wiedzy – nie przystoi uczelnianemu edukatorowi;
do myślenia daje użycie słowa „interesariuszy” (na marginesie: trudno nie zauważyć, że „interesariusze” są siłą rzeczy „zainteresowani”); słowo to zdefiniowane jest np. tak:Interesariusze (ang.stakeholders) – podmioty (osoby, społeczności, instytucje, organizacje, urzędy), które mogą wpływać na przedsiębiorstwo lub pozostają pod wpływem jego działalności. [źródło: pl.wikipedia.org] wnioski pozostawiam Czytelniczkom i Czytelnikom, zwłaszcza co do „wpływać na” i „pod wpływem”;
co to znaczy „wzmacnianiem potencjału polskich lasów”? czy mowa (znowu) o lasach jako takich czy o instytucji PGLLP? słowo potencjał zdefiniowane jest np. tak:
potencjał
«czyjeś możliwości w jakiejś dziedzinie»
«sprawność i wydajność czegoś, zwłaszcza państwa w jakiejś dziedzinie»
«wielkość charakteryzująca stan pola elektrycznego, magnetycznego lub grawitacyjnego w danym punkcie»
Co też pan dr. hab. inż. mógł tu mieć na myśli? Mam swój typ, ale nie zdradzę...
To jest w sumie bardzo smutne. Rzeczywistość pokazuje, że skądinąd pewnie dobry naukowiec wykazał się w przedmiotowej kwestii słabym zmysłem prognostycznym. Co jak na przedstawiciela tak szacownej uczelni i kilku dyscyplin ze słowem „prognoza” ściśle związanych zadziwia. Między innymi dlatego, że retrospekcja i prognostyka to – w kontekście aspektu czasowego – dwa filary nauczania przyszłych leśników na SGGW. Czego sam doświadczyłem i co bardzo sobie cenię.
Innymi słowy – coś nie zagrało. Tak bywa. Pan wiceprezes formułując ryzykowne skądinąd tezy ponad rok temu nie przewidział, że całkiem niedługo nastąpi powszechne zmęczenie i poirytowanie społeczne narastającą w swej intensywności chciwą eksploatacją zasobów leśnych w Polsce przez niewielką grupę ludzi. Mam nadzieję, że z obiektywnym podejściem przeczytał ów naukowiec przedwyborczy Manifest Leśny Organizacji i Ruchów Społecznych, sygnowany przez około 250 organizacji proekologicznych w Polsce. No i że ten społecznie i przyrodniczo strategiczny skądinąd ważny dokument pobudził choćby elementarne pokłady naukowej i osobniczej refleksji. Czego życzę. Szczerze. Taka moja przypadłość.
Post scriptum
Znam kilka wspaniałych pro-przyrodniczych Osób z PKE Okręg Wschodniopomorski, które by się pod wyżej przywołanymi wywodami wiceprezesa PKE Okręg Mazowiecki NA PEWNO nie podpisały.
Tytuł – gwoli wyjaśnienia
Ciągle jeszcze formalnie jestem wiceprezesem Pomorskiego Towarzystwa Przyrodniczego Zdrowy Gdańsk. Ten aktywnie działający na Pomorzu Gdańskim w nieodległych czasach, onegdaj unikatowy w skali kraju kupiecko-przyrodniczy NGO-s, zbierający pozytywne „recenzje”, np. od wybitnego ornitologa i ikony ruchu ochrony przyrody w Polsce śp. Pana Profesora Ludwika Tomiałojcia, już nie funkcjonuje. Bo czas upływa. Dlatego w przywołanym Manifeście próżno nas szukać, gdyż już prawie nas nie ma – tak jest po prostu uczciwiej.
Konsultacje społeczne w sprawie utworzenia rezerwatu Lasy Sopockie zbliżają się już powoli do końca. Czas więc najwyższy na podsumowanie, które przyjmie formę listy przeróżnych twierdzeń, obaw, wypowiedzi, pokazujących jak wiele mitów, przekłamań i niedopowiedzeń ciągle krąży „w eterze”. Z góry zaznaczam, że celem tej listy nie jest wyśmiewanie kogokolwiek. Ba, na liście pojawią się twierdzenia, pochodzące od osób, które w trakcie konsultacji zmieniły swoje stanowisko (a przynajmniej chciałbym w to wierzyć), lub nauczyły się czegoś nowego. Powtarzanie ich niegdysiejszych wypowiedzi nie ma zatem służyć gnębieniu tych osób, i ma wyłącznie walor informacyjny. Zacznijmy zatem.
Ten las jest własnością Lasów Państwowych
Sformułowanie powtarzane co chwila w przeróżnych konfiguracjach. Efekt wieloletniej propagandy uprawianej bardziej lub mniej świadomie przez Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe, którego pracownicy tak bardzo się do niego przyzwyczaili, że chyba nawet w to wierzą. Otóż nie, lasy w Polsce nie są własnością „Lasów Państwowych”. 80% polskich lasów jest własnością Skarbu Państwa, który jedynie powierzył zarząd nad nimi państwowej osobie prawnej działającej pod szyldem „Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe”. Pozostałe 20% to generalnie lasy prywatne, których właściciele i tak muszą wykonywać polecenia Lasów Państwowych. W Polsce nie można założyć prywatnego rezerwatu leśnego, bo jak się nie będzie prowadzić w swoim lesie zabiegów gospodarczych, to zawsze może przylecieć leśnik i nakazać ich wykonanie. Taki „dziki” las stanowi bowiem „straszne zagrożenie” dla Lasów Państwowych i „trwale zrównoważonej wielofunkcyjnej gospodarki leśnej” – może być przykładem na to, że las nie potrzebuje leśników by się rozwijać, zmieniać i odnawiać.
Lasy Państwowe są wpisane do Konstytucji
Nie, nie są. To był mokry sen Zbyszka Ziobry i jego kolegów z SuwPolu / SolPolu. Taki pomysł by zabetonować ich kontrolę nad kurą znoszącą złote jajka. Nierealny – z uwagi na taki drobiazg jak większość konstytucyjna. Podobnie zresztą jak prześmiewcza odpowiedź części opozycji, by wpisać tam ochronę lasów przed Zbyszkiem.
W Konstytucji jest zakaz zbywania lasów
Nie, w Konstytucji takiego zakazu nie ma. Ba, nawet ustawa o lasach nie wprowadza bezwzględnego zakazu „zbywania lasu”. Lasy prywatne można sprzedawać do woli, z tym zastrzeżeniem, że Skarbowi Państwa przysługuje prawo pierwokupu. Lasy stanowiące własność Skarbu Państwa można zbywać w określonych ustawą przypadkach, przy czym zbycie „państwowego lasu” jest również możliwe w przypadkach „podyktowanych ważnymi względami gospodarczymi lub społecznymi, o ile nie narusza to interesu Skarbu Państwa”. Innymi słowy państwowy las jak najbardziej można kupić, tylko trzeba mieć dobre chody u Dyrektora Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych. Z drugiej strony – własność „państwowego” lasu można też nabyć przez zasiedzenie – jak ostatnio stwierdził Sąd Najwyższy, wydając – ku zdziwieniu leśników – uchwałę godzącą w interes Lasów Państwowych.
Ustawa o ochronie środowiska mówi… ustawa o rezerwatach mówi…. ustawa o parkach narodowych mówi…
Nie, nie i nie. Ustawa o ochronie środowiska nie ma nic wspólnego z formami ochrony przyrody. A dwie pozostałe ustawy nie istnieją. Kwestie rezerwatów i parków narodowych zostały uregulowane w ustawie o ochronie przyrody.
Teraz dygresja. Powyższe twierdzenia padły z ust osoby mieniącej się być absolwentem prawa. Wiek tej osoby może wskazywać, że kończyła ów kierunek studiów dawno temu. Nie usprawiedliwia to jednak tak dogłębnej ignorancji w zakresie regulacji prawnych dotyczących kwestii, w których ta osoba się wypowiada. Jako przedstawiciel zawodu prawniczego muszę stwierdzić, że taki poziom ignorancji sprawia, że mam poważne wątpliwości odnośnie rzekomego prawniczego wykształcenia owej osoby. Jeśli zatem kiedykolwiek wpadniecie w Sopocie na taką osobę, to proszę – pamiętajcie, że osoba ta ma niewielką faktyczną wiedzę na temat regulacji prawnych dotyczących ochrony przyrody i na temat lasu w ogóle.
Trójmiejski Park Krajobrazowy (TPK) to lasy gospodarcze
Tak, TPK to lasy gospodarcze. Podobnie jak jakieś 98% polskich lasów (te pozostałe 2% to lasy w parkach narodowych i rezerwatach). To sformułowanie oznacza tylko i wyłącznie, że są to lasy, w których prowadzona jest gospodarka leśna, przy czym taka gospodarka może polegać na … nicnierobieniu. W lesie gospodarczym można np. założyć tzw. drzewostan referencyjny, w którym patrzymy po prostu jak las się sam przekształca. Fakt, że las jest „lasem gospodarczym” nie oznacza, że jest mniej wartościowy przyrodniczo, że został zasiany przez leśników, i że bez leśników, ich pił, harwesterów, PULów, rębni, dróg zrywkowych, złotych kordelasów, czapek do munduru galowego nowego wzoru i modlitewników sobie nie poradzi. Poradzi sobie wyśmienicie, a na pewno lepiej, niż gdy będzie cięty, tratowany, rozjeżdżany i odwadniany.
Gdzie by były lasy TPK, gdyby się leśnicy o nie nie troszczyli
Jak to gdzie? Tu gdzie są teraz, i gdzie sobie rosną od czasów, gdy z terenów północnej Polski ustąpił ostatecznie lądolód. I pewnie byłyby w lepszej formie, gdyby leśnicy nie zaczęli się o nie „troszczyć”. Lasy się tworzą, przekształcają i odnawiają bez ingerencji człowieka na większości obszarów „naszej” strefy klimatycznej. Ba, jeśli człowiek nie macza swoich paluchów w te procesy, to las jest zdrowszy, wytrzymalszy, bardziej bioróżnorodny. Leśnicy to nie jest odrębny gatunek, żyjący od setek tysięcy lat w symbiozie z drzewami. Nie ma żadnych tam Silvanus fagensis albo Silvanus pinensis – leśnika bukowego albo leśnika sosnowego, bezwzględnie niezbędnych do obradzania i opadu nasion tego czy innego gatunku drzewa. Jest zwykły Homo sapiens, który ubrał się na zielono i od jakichś 100 lat (a jeśli doliczyć protoplastów naszych leśników – czyli twórców pruskiej szkoły leśnej – to od jakichś 150 lat) próbuje przekonać wszystkich dookoła, że bez niego las się od razu rozpadnie…
Rezerwat ma się rozciągać od Wrzeszcza do Rumi (w ostatniej wersji – do Wejherowa)
Nie ma takich planów. Ba! Nie ma takich możliwości. Rezerwatu nie tworzy się ot tak, bo ktoś miał fantazję. Rezerwaty tworzy się na terenach wyróżniających się szczególnymi wartościami przyrodniczymi, naukowymi, kulturowymi lub walorami krajobrazowymi. Owe wartości i walory trzeba udokumentować i wykazać – które to zadanie zostało w przypadku Lasów Sopockich wykonane przez wybitnych przyrodników, biologów, leśników (sic!) i ekologów z Klubu Przyrodników. Oprócz Lasów Sopockich takie wartości i walory zidentyfikowano jeszcze np. w części Lasów Oliwskich czy przykładowo w dolinie Zagórskiej Strugi pod Rumią, gdzie starania o powołanie rezerwatu trwają od co najmniej 50 lat (!!!). Te rezerwaty, gdy powstaną, będą od siebie oddalone, nie stworzą jednolitej struktury, a obszar największego z nich będzie oscylować w okolicach 370ha – na 19 tys. ha obszaru TPK.
Do rezerwatu nie będzie można wchodzić / wjeżdżać na rowerze… w rezerwacie nie będzie można zbierać grzybów… w rezerwacie obowiązuje bezwzględny zakaz wprowadzania psów…
Nie, nie i nie. Owszem, co do zasady w rezerwatach obowiązują zakazy, jednakże Dyrektor Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska może te zakazy zdjąć – jeżeli jest to uzasadnione m.in. celami edukacyjnymi, kulturowymi, turystycznymi, rekreacyjnymi lub sportowymi i nie spowoduje to negatywnego oddziaływania na cele ochrony przyrody. Rezerwat Lasy Sopockie ma przede wszystkim chronić krajobraz. A funkcje edukacyjne, kulturowe, turystyczne, rekreacyjne i sportowe odgrywają na jego terenie kluczową rolę. Dyrektor RDOŚ nie będzie miał zatem innego wyjścia jak tylko uwzględnić wnioski zawarte w dokumentacji rezerwatu – tj. dopuścić ruch pieszy, rowerowy, narciarski na istniejącej, gęstej siatce obecnie istniejących wytyczonych szlaków i ścieżek, dopuścić ruch konny tam, gdzie jest teraz dopuszczony, dopuścić możliwość wprowadzania psów (na smyczy – tak jak w każdym lesie), oraz dopuścić możliwość zbierania grzybów od sierpnia do końca października.
Na marginesie – obecnie las może zostać w każdej chwili zamknięty dla piechurów, rowerzystów, narciarzy, koniarzy, psiarzy i grzybiarzy – jednym zarządzeniem Nadleśniczego – na dowolnym obszarze na praktycznie dowolny czas. Od takiego zarządzenia nie można się odwołać, nie można go obalić – trzeba grzecznie czekać, aż leśnicy znowu pozwolą nam wejść do lasu. Utworzenie rezerwatu sprawi zatem, że zasady udostępniania lasu będą jasne, oparte na konkretnych przesłankach i poddane kontroli.
Żeby zrobić imprezę w rezerwacie trzeba będzie dostać zgodę Dyrektora RDOŚ
A teraz trzeba dostać zgodę Nadleśniczego….
Za wejście do rezerwatu będą opłaty
Faktycznie, istnieje możliwość nałożenia takich opłat. Ale w chwili obecnej w żadnym z ponad 1500 rezerwatów istniejących w Polsce nie są pobierane opłaty za wejście. W pięciu z nich pobierane są jedynie opłaty za korzystanie z infrastruktury, ale to są bardzo specyficzne rezerwaty – jak np. Kamienne Kręgi w Odrach niedaleko Czerska, albo rezerwat podziemny Nietoperek w Międzyrzeckim Obszarze Umocnionym w zachodniej Polsce.
Na marginesie można wspomnieć, że na tegorocznej Zimowej Szkole Leśnej (taka konferencja szkoleniowa dla leśników) zastanawiano się, jak utrzymać poziom przychodów (obecnie 13,5 miliarda rocznie), gdy się skończy bonanza i wytnie się wszystko, co jest jeszcze do wycięcia. Otóż jednym z pomysłów pracowników Lasów Państwowych było wprowadzenie powszechnej opłaty za wejście do lasów – takiego abonamentu, jak abonament TV…
Kto będzie dbać o porządek i bezpieczeństwo w rezerwacie
Odnośnie tego dbania – według moich obserwacji obecnie w TPK sprzątają głównie (kolejność przypadkowa): pracownicy Zarządu Pomorskich Parków Krajobrazowych, co wrażliwsi piesi, rowerzyści, narciarze, koniarze i psiarze, aktywiści, dzieci z przedszkoli leśnych, młodzież szkolna w trakcie wycieczek oraz mieszkańcy i organizacje pozarządowe w trakcie akcji sprzątania lasu. Nie wyolbrzymiajmy zatem zasług Lasów Państwowych w sprzątaniu lasu. Przechodząc do meritum – kto będzie dbać o porządek i bezpieczeństwo? Ano ten, kogo wskaże Dyrektor RDOŚ. Z reguły jest to właściciel / zarządca terenu. Zatem w tej części rezerwatu, która leży w lasach „miejskich” bezpieczeństwa i porządku będzie strzegło Miasto Sopot, a w pozostałej części – Nadleśnictwo Gdańsk. Nic się zatem w temacie nie zmieni. A przedsiębiorstwo, które ma 13,5 miliarda przychodu rocznie, na pewno będzie stać na takie zabiegi – nawet gdy przychody spadną. Wystarczy tylko zracjonalizować wydatki.
BTW – w ciągu ostatnich 5 lat wszystkie wypadki śmiertelne (około 120 przypadków) i wszystkie wypadki z ciężkim uszkodzeniem ciała (około 80 przypadków) do których doszło w lesie na skutek upadku drzewa / konarów, były efektem prac leśnych, a ich ofiarami padali wyłącznie pracownicy leśni. „Histeria drzewna” podgrzewana przez pracowników Lasów Państwowych jest zatem zupełnie nieuzasadniona.
Utworzenie rezerwatu to zamach na Dyrektora Obajtka
Utworzenie rezerwatu mogłoby faktycznie być zamachem na wynagrodzenie Dyrektora Obajtka (obecny Dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Gdańsku), gdyby rzeczywiście teren rezerwatu i wartość znajdującego się w nim drewna stanowiły istotną część terenu podległego Panu Dyrektorowi. Tymczasem mówimy o relacji 300ha do 300.000ha. Przyjmując równą wartość drewna na każdym hektarze, i przyjmując, że Dyrektor Regionalny zarabia gdzieś pomiędzy Nadleśniczym (ok 20.000 zł miesięcznie) a Dyrektorem Generalnym (ok 30.000 zł miesięcznie), to mówimy o „zamachu” o wartości około 25 zł miesięcznie…
Już przegraliście, to jest sprawa polityczna, rezerwat nie powstanie
Najmocniejsze zostawiam na koniec. Trudno dyskutować z takim argumentem. Ale z drugiej strony… jeśli przeciwnicy rezerwatu są przekonani, że my – czyli jego zwolennicy – „już przegraliśmy”, a rezerwat „nie powstanie”, to po co się tak denerwują, czy bardziej w slangu młodszych pokoleń –ciskają? Po co przekonują ludzi by głosowali przeciw? Po co wymyślają nietrafione i bezpodstawne argumenty? Mam nadzieję, że ta nerwowość wskazuje, iż sprawa nie jest jednak z góry przegrana, tym bardziej, że akurat RDOŚ w Gdansku nie zgłaszał zastrzeżeń do pomysłu rezerwatów, gdy pomysł taki pojawił się w Planie Ochrony TPK.
I tym pozytywnym akcentem zakończę mój pierwszy, strasznie długi artykuł do Mikrobiotopu. Mam nadzieję, że choć garstka czytelników dotrwała do końca i nie uciekniecie z wyciem gdy zobaczycie, że znowu coś napisałem. Paweł.
Na spotkaniach konsultacyjnych projektowanego rezerwatu przyrody „Lasy Sopockie” regularnie zjawiał się KRZYKAŁA. Dotąd postać bliżej mi nieznana, z którą zdążyłem się w zarysie nieco obeznać. Co prawda na nic nie mam ostatnio czasu, (jakie to smutne) ale nie wątpię, że KRZYKAŁA „zasłużył” swoimi anty-rezerwatowymi wyczynami na owych spotkaniach na krótki felieton i „stratę czasu”. Jako skądinąd albo wzorzec, albo jeden z wielu tego typu KRZYKAŁ szerszego planu, tj. zasobów osobniczych Homo sapiens naszego ukochanego Kraju.
Ów KRZYKAŁA (dla porządku, ekologicznie – samiec H. sapiens):
każdorazowo powoływał się na poparcie kilkuset osób, którym projektowany rezerwat nie w smak i które on reprezentuje... tymczasem nikt z przybyłych uczestników tak licznych anty-rezerwatowych rzesz na wszystkich czterech spotkaniach nie widział (kilka osób przeciwnych utworzeniu rezerwatu dzielnie się ujawniło, zwłaszcza na czwartym spotkaniu w Sopotece);
reagował opresyjnie, obsesyjnie i emocjonalnie, powodując permanentną dezintegrację dyskusji nad meritum problemu; czy o to chodziło ?
prowokował, ale szczęśliwie do żadnych rękoczynów nie doszło [co mnie, jako rodowitego dolno-Gdańszczano-Wrzeszczanina mile zaskoczyło];
słów „kultura dyskusji” nie znał, a jeśli kiedyś zasłyszał, to szło mu w otchłań niepamięci, skąd wydobyć dla modyfikacji ewentualnej nie sposób;
zgłaszał się pierwszy do wypowiedzi i za każdym razem mówił o tym samym, powielając te same błędy;
przestrzeganie czasu wypowiedzi i autokontrola nie były zdecydowanie jego domenami;
przytaczał sformułowania z aktów prawnych, których nie rozumiał, m.in. myląc ich nazwy, i ewidentnie nie dostrzegając wydźwięku rodziny słów pt. „może”, „możliwość” itp.;
w trakcie, gdy nie mówił, pilnie i kompulsywnie nagrywał wypowiedzi adwersarzy; [żałosne, ja współczułem, chodziło mi zwłaszcza o zakwasy KRZYKAŁY];
swoim zachowaniem indukował salwy śmiechu, nawet osób skrajnie zrównoważonych;
nie chciał być „pouczany” (pewnie wszystko już poznał) i panicznie bał się „nachylania” – taką miał, godną uwagi, przywarę duchowego i fizycznego terytorializmu; ale któregokolwiek gatunku ważki nijak nie przypominał...
uaktywnił się ewidentnie na tych spotkaniach, na których zabrakło przedstawicieli PGL Lasów Państwowych [wyjaśnienie S.Z.: pierwsze spotkanie konsultacyjne poprowadził Paweł Pawlaczyk – tam zatrudnieni w PGL LP leśnicy uczestniczyli, dość zachowawczo, pozostałe trzy poprowadził autor felietonu – ww leśników zabrakło; nie dopuszczam myśli, że boją sie dyskusji ze mną na argumenty... a może się jednak boją ?]; to z pewnością przypadek i nadinterpretacja autora tych przemyśleń.....;
w twórczym zapale kłamał i manipulował, co zostało mu wytknięte przez kilka Osób, w tym przez Pana Prezydenta Miasta Sopotu dr Jacka Karnowskiego.
Współczuję Sopociankom i Sopocianom kontaktów z KRZYKAŁĄ. Zwłaszcza przedstawicielom organów władz miejskich. Tym bardziej, iż – jak zasłyszałem – to osobnik publicznie ponad-przeciętność aktywny; może i zaangażowany. Szkoda tylko, że CHAM.
Przed ostatnim spotkaniem, domyślając się, że znowu przyjdzie, zaplanowałem – jako jeden z prowadzących – symboliczne i skądinąd szczere wręczenie KRZYKALE lupy entomologicznej. Na przykład ku wnikliwszemu rozumieniu zapisów aktów prawnych, bo może czegoś nie dostrzegłem... Ale także na przykład dostrzegania wokół siebie interesujących gatunków.....
Wszakże jestem owadologiem, ale i zapisy prawa przyrodniczego, na potrzeby ochrony przyrody staram się śledzić i znać. Finalnie KRZYKAŁA lupy nie dostał. I nie dlatego, że pożałowałem 1 zł polskich, gdyż za tyle ów przydatny mi przedmiot i dobrej jakości (choć chińskiej produkcji) onegdaj zakupiłem. Ja się po prostu przestraszyłem potencjalnej reakcji KRZYKAŁY i tekstu o kolejnym „nachyleniu” (i zagrożeniu auto-terytorium tegoż). Pewnie nie chciałem podświadomie podzielić losu Mariusza, „znanego sopockiego chuligana”, który na trzecim spotkaniu „przeraził” KRZYKAŁĘ. Nie znałem Mariusza od tej strony, do tamtej pory wydawał mi się wspaniałym Kolegą, wnikliwym, spokojnym i empatycznym Sopocianinem, skrajnie zainteresowanym przyrodą... musiałem to przemyśleć...
Efekt tego przemyślenia znałem już wtedy – Mariusz właśnie taki jest, zrównoważony, spokojny Facet, oddany sprawom miasta i przyrody w nim i wokół. I dziękuję mu za to. A także Ewie i Pawłowi – ich wybuchy śmiechu były jak najbardziej usprawiedliwione i na miejscu, bo i skala IGNORANCTWA+ KRZYKAŁY niebywała.
Dobrze, że wziąłem udział w tych konsultacjach, gdyż do tej pory pozostawałem w przekonaniu, że li tylko na sympozjach naukowych czasami bywa merytorycznie trudno. Owszem, bywa, ale tutaj zaistniało coś więcej – kilkukrotne zderzenie ze ścianą niekompetencji, „buractwa czy słomy z butów” – jak kto woli, autouwielbienia i trudno powiedzieć czego, bo lekarzem nie jestem...
Dla mnie akurat – choć paradoksalnie – same pozytywy, gdyż nie dość że poznałem bądź utrwaliłem znajomości z wieloma WSPANIAŁYMI LUDŹMI, to i dzięki opisywanym sytuacjom nabrałem nowego spojrzenia na problemy Samorządowców. Podziwiam i współczuję, a sympozja naukowe wyżej wspomniane to na tym tle raczej „bułka z masłem”.
W świetle powyższego dziękuję KRZYKALE, choć Komukolwiek i sobie na przyszłość NIE POLECAM.
Pozdrawiam Wszystkie Uczestniczki i Uczestników konsultacji i pozostaję w szacunku za WASZ udział, także uzasadnione zażenowanie i cierpliwość.
Rezerwat powstanie, gdyż to cenny i piękny konglomerat walorów przyrodniczych, kulturowych i krajobrazowych. Dzięki Samorządowcom i Urzędnikom Państwowym, którym los dobra wspólnego i społeczności lokalnej Sopotu leży na sercu. Walczmy o tę perłę.
A KRZYKAŁA, prędzej czy później, odejdzie na wysypisko historii miasta. A może i regionu lub kraju. Jako historyczna ciekawostka i – oby także, w przyszłości – obiekt twórczych rozważań edukatorów wszelakich, w tym akademików. Tym samym spełni być może (skądinąd przewrotnie) pozytywną rolę, dzięki której – nasz gatunek nadal będzie ewoluował KU DOBREMU. Na ten jednak moment niech zdecydowanie mniej mówi, a jak już mówi – niech waży słowa, bo plotąc kocopoły zdecydowanie na tym traci. Mnie to akurat nie martwi, ale niemały niesmak, także zakłóconego wrodzonego formalizmu, pozostaje.
P.S. I tak proponuję, na dzień dzisiejszy, postrzegać KRZYKAŁĘ i jemu (oby nielicznych) podobnych.