Przeskocz do treści

Czas płynie czasami zbyt szybko. Zwłaszcza w centrach miast. Miarą jego "przyśpieszonego" upływu mogą być gwałtowne zmiany wizualne, jakim wiele miejsc w aglomeracjach podlega. Coś było, minęło nieco czasu, i już jest coś innego. Jednym z takich miejsc w Gdańsku jest jedna z jego najstarszych dzielnic Wrzeszcz, o którym zespół "Endorfina" ułożył bardzo interesujący utwór, odtwarzany czasami w Radiu Gdańsk. Do niedawna wiele miejsc, które były "wyznacznikami" tej dzielnicy, zniknęło na zawsze i pozostało już tylko na zdjęciach. Dom towarowy PDT (wyburzony, zastąpiony przez wysokościowiec), mleczarnia Maćkowy (wyburzona, zastąpiona galerią handlową), zajezdnia autobusowa (wyburzona, zastąpiona przez cztery punktowce), zabytkowe osiedle domków przy ul. Nad Stawem (wyburzone, obecnie parking przy galerii handlowej), stadion klubu sportowego Gedania przy ul. Kościuszki (już nie istnieje), itd. itp. Jedną z najbardziej szokujących zmian we Wrzeszczu, przynajmniej dla mnie, była likwidacja stawu przy ul. Kilińskiego, tuż przy dworcu kolejowym i budowa w tym miejscu kolejnej wielkiej galerii handlowej. Zanim się to stało, dotarł pewnego dnia nad ten staw 10-cio letni Mateusz Zieliński razem ze swoją Babcią Teresą Zielińską (mieszkanką Wrzeszcza, ul. Kościuszki). Zarówno Babcia, jak i Mateusz, zawsze interesowali się przyrodą, a już kaczkami zwłaszcza. Nie dziwi zatem, że potrafili poświęcić kilka godzin na posiedzenie nad zbiornikiem i obserwację rodzinki kaczek krzyżówek. Mateusz, wyposażony w "skrzynkę" Sony Cyber Shot DSC W30, obfotografował kaczki ze wszystkich stron. Zanim się "oswoiły" minęło kilka godzin. Efekty, przynajmniej dla mnie, rewelacyjne (przypominam, że Mati miał 10 lat !). I ta pozująca samica ! Tyle kaczek obfotografowałem, ale takich ujęć nie mam. Rzecz działa się 31 maja 2007 roku - niedługo minie 10 lat. Czas stanowczo zbyt szybko ucieka ... Do zestawu zdjęć Mateusza załączam kilka ujęć galerii w trakcie budowy (autor SZ) i jedno zdjęcie stawu wykonane przeze mnie w 2001 roku, jeszcze przed jego smutną dla nas likwidacją. Dziękuję przy okazji Koledze Marcinowi Przychodzeniowi za pomoc w rozwiązaniu problemu skanera i komputera, które nie za bardzo mogły się dogadać w sprawie skanowania slajdów.

W 2015 roku, staraniem wydawnictwa Via Mercatorum Przemka Jujki, szefa Nadmorskich Warsztatów Przyrodniczych w Kątach Rybackich, wydane zostały trzy książeczki o charakterze naukowo-edukacyjno-humorystycznym, tj. "Pamiątka znad morza" Zbigniewa Jujki, "Mała książeczka o roślinach" Emilii Święczkowskiej i "Mała książeczka o owadach" Sławomira Zielińskiego i Zbigniewa Jujki. Zachęcam do zapoznania się, zwłaszcza - co mam nadzieję zrozumiałe - z ostatnią pozycją. Jak można te książki nabyć? Drogi są co najmniej dwie. Przyjechać z młodzieżą na warsztaty bądź namierzyć Przemka przez internet lub telefonicznie i zamówić. Ceny są niewysokie, a książki interesujące i nieszablonowe. Dla mnie osobiście, oprócz samej możliwości pewnego podsumowania w książce prawie 20 lat prowadzenia zajęć z entomologii, była przyjemność stworzenia jej wraz z jednym z najbardziej uznanych polskich rysowników satyrycznych ? panem Zbigniewem Jujką. Pan Zbigniew zamieścił sporo rysunków wykonanych na potrzeby tej produkcji. Ja się też bardzo starałem 🙂 Życzę miłej lektury!

Nie jest niczym nienormalnym, jak sądzę, obserwowanie poczynań swoich nauczycieli już po zakończeniu sformalizowanej edukacji własnej. Ja przynajmniej dojrzewając, czy jak kto woli - starzejąc się, staram się na bieżąco takie obserwacje czynić. Obecny minister środowiska, a mój były nauczyciel akademicki profesor Jan Szyszko, ćwiczeniowiec prowadzący onegdaj na SGGW-AR w Warszawie zajęcia z entomologii leśnej dla studentów wydziału leśnego, także takiej ciągłej, trwającej już 32 lata analizie podlega. Nie wnikam w tym "wstępniaku" w przyczyny czy też szczegóły pogłębiającego się mniej więcej od schyłku lat 90. ubiegłego wieku roku mojego zdumienia, potem irytacji, obecnie już tylko dość bezsilnej złości antyprzyrodniczymi postępkami tego pana. Każdy chyba przyrodnik wie, jak wiele złego człowiek ten polskiej przyrodzie uczynił. Zwłaszcza w ostatnich latach, a szczególnie w 2016 roku, już w trakcie piastowania stanowiska ministra środowiska. Proszę się więc nie dziwić, przeglądając załączniki do tego materiału, że zdecydowałem się na zwrot książek z dedykacjami grzecznościowymi ministra, uszczuplając swój księgozbiór o dość interesujące skądinąd pozycje. Języczkiem u wagi tej decyzji było dedykowanie jednej z tych książek mojemu ukochanemu Profesorowi Janowi Dominikowi, moralnemu i merytorycznemu filarowi Katedry Entomologii Leśnej, Ochrony Lasu i Ekologii, człowiekowi prawemu i ciężko doświadczonemu przez życie, z którym miałem zaszczyt i przyjemność u schyłku tego życia kilka razy się spotkać i na niejeden temat porozmawiać. I wiem na pewno, że nie godziłby się na to, co się obecnie na polu ochrony przyrody w tym kraju wyprawia, a czego głównym motorem napędowym jest (niestety !) Jan Szyszko.

Wstęp

Gdańsk jest jednym z tych miejsc w Polsce, gdzie od kilkunastu co najmniej już lat ma miejsce mniej lub bardziej upubliczniana wymiana poglądów nt. sposobów godzenia działań gospodarczych i ochrony przyrody w przylegających do Trójmiasta lasach, które od 1979 roku objęto szczególną formą ochrony jako Trójmiejski Park Krajobrazowy (TPK). To jeden z najbardziej leśnych parków tej rangi w Polsce - obszary porośnięte lasem zajmują około 90% jego powierzchni, tj. około 18 000 ha.

Przekaz medialny ww dyskusji istotnie nasilił się w ostatnim okresie. Stało się tak z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze - zawiązaniu się społecznego ruchu o nazwie "Trójmiejskie Lasy. Społeczny Sprzeciw Przeciw Złej Gospodarce", prowadzącego m.in. grupę dyskusyjną na FB. Po drugie - zwiększeniu zainteresowania niektórych mediów, zwłaszcza zaś portalu trojmiasto.pl, publikowaniem tematycznych materiałów, przedstawiających punkt widzenia obu stron "konfliktu o las". Konfliktu, gdyż rzeczywiście tak można obecną sytuację w tym temacie nazwać.

Leśnik w lesie zarobkuje, Borsuk las kocha

Jednym z liderów wspomnianego społecznego ruchu, oprócz jego głównego inicjatora i koordynatora Brunona Wołosza, jest znany w Trójmieście (i nie tylko) mykolog i ochroniarz przyrody Marcin S. Wilga, ps. "Borsuk". Lektura artykułu Marcina pt. "Lasom Oliwskim1 grozi degradacja" i polemiki Łukasza Plonusa z Nadleśnictwa Gdańsk pt. "Leśnik kocha las tak samo jak Borsuk" skłoniła mnie do wyrażenia opinii na poruszane tematy, także w nieco szerszym kontekście. Obydwa wspomniane wyżej felietony opublikował portal trojmiasto.pl.

Nie sposób postawić znaku równości między "borsuczym" i "leśnym" postrzeganiem lasu. Sformułowanie zawarte w tytule artykułu Pana z Nadleśnictwa Gdańsk wypada potraktować jako co najmniej nieeleganckie. Podejście do lasu znaczącego grona pracowników Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe (PGL LP) jest li tylko pragmatyczne, bo związane z zarobkowaniem. Tu nie ma miejsca na kochanie. Dorabianie - w artykule Pana Plonusa - do tego dość oczywistego faktu "słodkiej nadbudowy" w stylu "(...) dla których (tj. leśników - przyp. SZ) zawsze na pierwszym miejscu pozostaje troska o wzrost biologicznej różnorodności i stabilności naszych lasów (...)", potraktować można w kategoriach dość wisielczego humoru. Na merytorykę wypada chyba przymknąć oko w tym sensie, że konstrukcja tego banalnego sformułowania świadczyć może li tylko o tym, że autor raczej nie nadąża, o czym pisze. Obcowanie z lasem gdańskiego mykologa Marcina S. Wilgi jest niekoniunkturalne i niekonsumpcyjne, pozbawione jarzma konieczności wypracowania zysku. Marcina nie krępuje hierarchiczna, wręcz paramilitarna struktura organizacyjna, która powoduje, że statystyczny leśniczy niewiele ma do powiedzenia. Marcin dostrzega (i w sposób wybitny utrwala na zdjęciach) osobniki gatunków nie dostrzegane przez leśników w pośpiechu prac gospodarczych i wypracowywania zysku. Marcin ponadto nie powtarza jak mantrę, co zdarzyło się Panu Plonusowi (a co nie jest wyjątkiem w tej branży), że jest profesjonalistą. Każda szanująca się osoba związana z przyrodą wie, że On takim profesjonalistą jest. Z kolei tytuł artykułu Marcina jest o tyle nieprecyzyjny, że degradacja TPK jest procesem postępującym już od dobrych kilkudziesięciu lat, a jednym z jej przejawów jest niedostosowane do oczekiwań społecznych i szczególnie ostatnio zintensyfikowane tzw. główne użytkowanie lasu, tj. jego wyrąb.

Wspólny cel? Dobry żart

Co do rzekomego wspólnego celu ludzi przejmujących się stanem przyrody i leśników, o którym był uprzejmy wzmiankować Pan Plonus w ostatnim zdaniu swojego tekstu, to jest to niestety daleko idące nadużycie. Aby wyjaśnić dlaczego, warto napomknąć o stronach konfliktu oraz nakreślić nieco szerszy kontekst funkcjonowania PGL LP. Wypada przypomnieć jednocześnie, że konflikt o TPK między częścią społeczności Trójmiasta a leśnikami nie jest jedynym przypadkiem w kraju - scysje takie mają miejsce w różnych miejscach Polski, m.in. w Puszczy Białowieskiej, w Puszczy Bukowej pod Szczecinem, w różnych obszarach Puszczy Karpackiej.

Jedną ze stron konfliktu o las są osoby przejmujące się stanem przyrody, często zrzeszone w organizacjach pozarządowych, skrótowo ujmując przyrodnicy. To ludzie na serio interpretujący np. art. 5 czy art. 32 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, a także odnoszący się z poszanowaniem do prawa unijnego w zakresie ochrony przyrody. To grupa oczekująca logicznego prawa i bezpieczeństwa prawnego na poziomie krajowym oraz regionalnym i lokalnym. Grupa wymagająca ponadto rzeczy dość prostej - uczciwości w dostrzeganiu przez instytucje do tego powołane kwestii realizacji potrzeb sfery niematerialnej (pozaprodukcyjnej), które bywają pomijane, jako np. trudne w identyfikacji lub nie powszechne. Do takich sfer i powiązanych potrzeb należy niewątpliwie ochrona przyrody. Wbrew opiniom adwersarzy i bajek w stylu finansowania z Zachodu, to grono notorycznie borykające się z niedoborem pieniędzy, przez co niekoniecznie odnotowujące szybkie i spektakularne sukcesy na polu ochrony przyrody.

Drugą ze stron konfliktu o las jest nie będąca przedsiębiorstwem w rozumieniu prawa, gdyż nie posiadająca osobowości prawnej korporacja PGL LP, skutecznie opierająca się próbom powrotu do sektora finansów publicznych. Była tam przed 1991 rokiem, a ostatnia zainicjowana przez ówczesny rząd nieudana próba skierowania tam LP w 2010 roku storpedowana została przez środowiska związane z leśnictwem. Korporacja się samofinansuje z majątku wspólnego tj. lasu, nie płacąc właścicielowi czyli Państwu prawie żadnej formy dywidend, z wyjątkiem symbolicznych w stosunku do zysku podatku CIT i podatku leśnego. Co do samego Państwa może warto przypomnieć, że jednym z definiowanych jego elementów jest stała ludność (Prawne kryteria państwowości, przyjęte na mocy konwencji w Montevideo w1933 r.). To de facto ta stała ludność czyli pula osób posiadających obywatelstwo polskie jest właścicielem lasów państwowych. Administrująca nimi PGL LP poprzez swoje działania, zwłaszcza w ostatnim czasie, wydaje się o tym fakcie zapominać. Co do finansów korporacji, wypracowanych z kapitału wspólnego ogólnonarodowego, wystarczy spojrzeć w rocznik statystyczny, zerknąć na siedziby nadleśnictw czy floty pojazdów, ewentualnie zwrócić się o publiczne wyjawienie poziomu zarobków począwszy od dyrektora generalnego lasów, poprzez szczeble pośrednie, do podleśniczego. Porównanie np. z zarobkami nauczycieli, pracowników parków narodowych lub krajobrazowych czy organizacji pozarządowych, dać powinno sporo do myślenia.

Strategia PGL LP jako narzędzie pogłębiania podziałów

Rzekomy wspólny cel przyrodników i leśników jest fikcją w obecnych czasach z jeszcze jednego ważkiego powodu. Jednym z dokumentów, na których opiera się działalność PGL LP jest tzw. Strategia PGL LP na lata 2014 - 2030. To lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce prześledzić uczciwość deklaracji i intencji tej korporacji. Szczególnie interesujące są analizy "Szans i zagrożeń w otoczeniu Lasów Państwowych" oraz "Silnych i słabych stron Lasów Państwowych". Według tych zbiorów przemyśleń, leśnik przykładowo:

  • widzi jako silną stronę LP "konkurencyjny i atrakcyjny poziom wynagrodzeń oraz system zachęt o charakterze socjalnym" zaś jako zagrożenie postrzega "brak polityki i mechanizmów regulujących pełne wykorzystanie zysków osiąganych przez LP";
  • postrzega jako zagrożenie "wzrost powierzchni obszarów chronionych i zaostrzenie rygorów na obszarach istniejących";
  • postrzega jako zagrożenie "możliwość objęcia PGL LP regulacjami finansów publicznych";
  • postrzega jako zagrożenie "zmianę prawa, umożliwiającą komunalizację lasów w dużych miastach, a jako szansę "urynkowienie niektórych funkcji lasu";
  • postrzega jako zagrożenie "uprawnienia i działania nastawione na ochronę przyrody, utrudniające prowadzenie gospodarki leśnej oraz realizację własnych interesów, konflikty i dyskredytowanie działalności PGL LP";
  • postrzega jako szansę "współpracę ze środowiskiem łowieckim w zakresie gospodarki populacjami zwierząt i edukacji przyrodniczo-leśnej", a jednocześnie widzi jako zagrożenie "przenoszenie konfliktów związanych z funkcjonowaniem łowiectwa na ocenę działalności LP";
  • widzi jako słabą stronę LP "dużą powierzchnię lasów objętych różnymi formami ochrony".

Czy przyrodnik po lekturze tej strategii będzie skłonny do dialogu? Czy można tu mówić o jakimś wspólnym celu ? Czy osoby realizujące wytyczne tego dokumentu i innych kochają las tak samo jak Borsuk? To są pytania retoryczne.

Podsumowanie

Punktem wyjścia do jakiegokolwiek dialogu jest partnerskie traktowanie. Tego typu traktowania społeczeństwa polskiego przez korporację PGL LP nie widać na różnych płaszczyznach, pozorów za to co niemiara. Co zaś do wspólnego celu, aby jakikolwiek mógł być w przyszłości wyartykułowany i realizowany, najpierw leśnicy winni zrozumieć, że nie mają monopolu na wiedzę dotyczącą funkcjonowania ekosystemów leśnych. Ten fakt dobrze rozumieli i rozumieją co światlejsi, niestety nieliczni naukowcy z zakresu nauk leśnych. Przypisywanie sobie przez część grona naukowców branżowych monopolu na znawstwo lasów jest nie tylko nieuprawnione obiektywnie, ale i nieeleganckie, świadczące o niskiej kulturze personalnej i poznawczej. Przyrodnikom wypada więc chyba nadal czekać na zmianę tego podejścia. Czekać także wypada na rozwiązania systemowe, którym należałoby poddać PGL LP i powiązane z korporacją struktury. Najważniejszą z nich wydaje się powrót tego niby-przedsiębiorstwa pod reżim finansów publicznych. Może i powrócą wtedy pewne zanikające w zawodzie leśnika wartości, ot chociażby tzw. romantyzm leśny przejawiający się m.in. poszanowaniem każdego mieszkańca czy bywalca lasu. Oby te zmiany nie kazały na siebie długo czekać, dla dobra lasów i ich prawdziwych miłośników w Polsce.

1 Lasy Oliwskie stanowią południową część TPK. To wyodrębniona przestrzennie, wraz z tzw. Lasami Sopockimi, "wyspa leśna" otoczona terenami zabudowanymi infrastrukturą miejską

W styczniu 2014 roku dane nam było odwiedzić Lanzarote, chyba najbardziej "prowulkaniczną" z Wysp Kanaryjskich. Wycieczka poznawcza i wypoczynkowa, w miłym gronie pracowników Gimnazjum nr 20 im. Hanzy w Gdańsku i osób towarzyszących. Mniej miłe jest to, że w przeciągu najbliższych lat szkoła ta przestanie istnieć (jest "wygaszana"). I wcale nie jest tak, jak twierdzi obecna pani minister edukacji, że każdy z nauczycieli znajdzie zatrudnienie. Pani minister nie raczy poddać się rozmaitym pragmatycznym refleksjom, np. jak nauczyciele mają sobie radzić w okresie przejściowym przy zmniejszonym pensum, co stanie się z osobami z tzw. obsługi szkoły czy też co mają zrobić ci nauczyciele, na których i teraz i później nie będzie zapotrzebowania zarówno w liceach, jak i w szkołach podstawowych. Ale o tym może przy innej okazji. Wracając do przepięknej, surowej przyrodniczo Lanzarote, to zrobiła ona na nas niesamowite wrażenie. Wulkaniczny park narodowy Timanfaya, początkowe i dalsze stadia sukcesji pierwotnej na wulkanicznych tufach czy wydmach, wspaniałe i zróżnicowane formy wybrzeża oceanicznego, endemiczna jaszczurka Gallotia atlantica, wszechobecne sierpówki, oswojone kruki, siewkowate, nieco chrząszczy, szarańczaków, motyli, a wśród tych pierwszych wspaniały żuk Phyllognathus excavatus, którego wśród innych atrakcji znajdziecie Państwo na zdjęciach. Dla porządku dodać należy, że nieco fotek pochodzi z sąsiadującej z Lanzarote wyspy Fuerteventura, którą nieco zwiedziliśmy w ramach jednodniowej wycieczki autokarowej. Pozdrawiam serdecznie ekipę moich byłych po linii zawodowej Koleżanek i Kolegów ! Trzymajcie się ! Koledze dr. Przemkowi Szwałko z Krakowa dziękuję za oznaczenie "żuczka". Zdjęcia autorstwa Sławka Zielińskiego, tj. moje.

Galeria dostępna: tutaj.

Szanowni czytelnicy Mikrobiotopu! Sygnalizuję, że w numerze 4/2016 "Przeglądu Przyrodniczego", recenzowanego kwartalnika wydawanego przez Klub Przyrodników, pojawił się wśród innych bardzo interesujących produkcji, ważny moim zdaniem artykuł przyrodniczy, który miałem przyjemność i zaszczyt napisać razem z Pawłem Pawlaczykiem (załączam skan pierwszej strony). Paweł to urodzony Zdolniacha i Autorytet, o czym większość z osób odwiedzających Mikrobiotop pewnie wie (wybacz Pawle !), więc moja satysfakcja tym większa :). A drugi tego typu facet, uparty do bólu (bez Niego nie udało by się), to "szara Eminencja" Klubu i redaktor naczelny Przeglądu Andrzej Jermaczek 🙂

Cały zeszyt PP można nabyć w księgarni Klubu Przyrodników - patrz tutaj

Cena 12zł + koszt wysyłki

W załączonej galerii znajdziecie Państwo zdjęcia z protestu w Warszawie przed siedzibą partii Prawo i Sprawiedliwość w dniu 9 stycznia 2017 roku przeciwko noweli ustawy Prawo Łowieckie lansowanej przez ministra środowiska Jana Szyszkę. Więcej szczegółów o tej noweli można znaleźć np. tu:

https://www.facebook.com/pracownia.na.rzecz.wszystkich.istot/

Autorem zdjęcia z zarysem figury lecącej kaczki jest Przemysław Gomułka (Przemku, dziękuję za udostępnienie !), pozostałe spontaniczne fotki wykonał autor tej strony.

Jakiego mamy obecnie ministra środowiska każdy widzi. Dla jednych bożyszcze, dla innych jeden z wielu, dla jeszcze innych pośmiewisko, ale i powód pogłębiania się stresu. A wśród tych ostatnich wielu przyrodników. Dla przyrody i systemu jej ochrony w Polsce to kat niestety, zaś pierwszy rok urzędowania w ministerstwie profesora Jana Szyszko (2016) jawi się jako chyba najgorszy w historii ochrony przyrody w naszym kraju. Zdumiewający specjalista od dwutlenku węgla, domniemanych skutków efektu chemitrails, jakości węgla kamiennego w krajach Europy Środkowej, spec od ptaków (słynna wypowiedź ?Ptaki wylęgają się z jaj, żyją, chorują, zdrowieją i w końcu zdychają?), ekolog (tak siebie samego określa) sprawiający wrażenie nie dostrzegającego postępującego globalnego ocieplenia. Jak słusznie zauważył niedawno w radiu RMFFM politolog Rafał Trzaskowski ?Minister Szyszko skupia się na tym, żeby strzelać do zwierzyny i wycinać drzewa. Z tego jest słynny.? Jest słynny i z paru innych rzeczy, z których można się śmiać, popadać w bezgraniczne zdumienie lub płakać. Ot choćby ze swej pasji głoszenia zaskakujących prawd, które zdaje się traktować jako obiektywne, na przykład: ?Polscy leśnicy, myśliwi i wędkarze to ludzie, których działalność jest przykładem realizacji koncepcji zrównoważonego rozwoju. Potrafią użytkować zasoby przyrodnicze i nie zubażać ich stanu? (Szyszko J., Rylke J., Jeżewski P., Dymitryszyn I. (red.). Ocena i wycena zasobów przyrodniczych, SGGWAR, SGH, Wydawnictwo SGGW, Warszawa 2013). Formułuje karkołomne koncepcje, np.o prywatyzacji polskiego łowiectwa, a cóż to by miało znaczyć, wie chyba tylko sam autor [patrz cytowana wyżej książka: (...) Ponadpartyjne środowiska liberalne, będące we wszystkich partiach politycznych, dążyły do rozpoczęcia procesu prywatyzacji polskich lasów państwowych. Podobny los miał spotkać polskie łowiectwo, mocno związane z polskim leśnictwem?. (...)].

Dla mnie osobiście wyczyny tego pana są szczególnie przygnębiające, gdyż był on jednym z ważniejszych onegdaj naukowców kształtujących moją studencką edukację entomologiczną w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego Akademii Rolniczej w Warszawie. Wówczas jeszcze doktor z Katedry Entomologii, Ochrony Lasu i Ekologii, rzutki, sympatyczny, merytoryczny w swojej specjalizacji (chrząszcze z rodziny biegaczowatych), zapalony terenowiec. Uczył dość dobrze, zachęcał, motywował. To co się z nim stało w późniejszych latach szokuje nie tylko mnie, ale i kilka osób, które studiowały w tamtych latach leśnictwo. Może i dobrze, że czasów obecnych nie dożył mój niezapomnianej pamięci Profesor Jan Dominik, jeden z ówczesnych filarów (wraz z Profesorem Andrzejem Szujeckim) wspomnianej Katedry; nie musi tej żenady pana Szyszki oglądać.

A na koniec tych smutnych i nie uwłaczających (bo prawdziwych) krótkich rozważań dygresja: podejście ministra do podmiotu zawodowych poczynań, tj. do przyrody, nosi wszelkie znamiona działań siłowych, nieprzemyślanych, pozbawionych refleksji skutków, jakie już nastąpiły (np. liberalizacja prawa wycinek drzew) bądź jakie następują oraz w najbliższej i dalszej przyszłości nastąpią (np. zanikanie gatunków, kumulacja ołowiu w środowisku, nasilenie efektu cieplarnianego czy kurczenie się naturalnych ekosystemów i mniejszych jednostek przestrzeni przyrodniczej). Jest to krótko mówiąc urzędnicza wielowątkowa przemoc względem przyrody, czyli nie to, czego się od ministra środowiska oczekuje. A skoro już o przemocy mowa, to pozwolę sobie panu profesorowi, jak entomolog entomologowi, zadedykować taką oto starożytną chińską maksymę:

"Dopiero kiedy komar usiądzie ci na jajkach zdasz sobie sprawę z tego, że nie wszystko da się rozwiązać przemocą ...". Życzę jak najszybszego opuszczenia tego stołka i udania się na zasłużony (byle nie publiczny) odpoczynek, panie profesorze.

Zapraszamy do fotorelacji dostępnej: tutaj.

Zapraszamy do prześledzenia fotorelacji z akcji wykładania koszy wiklinowych z przeznaczeniem na gniazda dla ptaków wodno-błotnych, zwłaszcza kaczek, na Jeziorze Półwieś i Jeziorze Pieniążkowo koło Gniewu. Sprawozdanie z wydarzenia opublikowane zostało w nr 1/2017 Biuletynu Klubu Przyrodników "Bociek", patrz: http://www.kp.org.pl/pdf/bociek/bociek129.pdf.

Podziękowania dla sponsora i instytucji oraz Osób współpracujących zawarte zostały w publikacji.

Autorami zdjęć są wszyscy uczestnicy wyprawy czyli: Iwonka Zielińska, Gosia Jóźwiak, Bożenka Cymerys, Danka Ciskowska, Ewa Wojtaś, Jarek Wojtaś, Sławek Cymerys, Piotr Jóźwiak, Sławek Zieliński. Miłej lektury i foto-wrażeń !

Galeria dostępna: tutaj.

O ile tylko uważam, że poradzę i czas pozwala, staram się nie odmawiać prośbom znajomych. I tak stało się w dniu 19 października 2016 roku, gdy zadzwonił Adam z Białegostoku. W zasadzie Adam prośbę przekazywał, poszukując osoby, która odpowiedziałaby na kilka pytań lokalnej gazety w sprawie polowań i łowiectwa. Zgodziłem się i już za chwilę rozmawiałem z miłą panią dziennikarz, dowiadując się m.in., że materiał ma mieć formę wywiadu.
Nie jestem zwolennikiem finalnego tworzenia wywiadów telefonicznie ad hoc, choćby z powodu niemożności dokonania autoryzacji, pomyłek przekazu, zrozumienia itd. Ponadto niełatwe jest, przynajmniej dla mnie, udzielanie wywiadu w godzinach porannych (raczej sowa jestem), a o takiej godzinie zadzwonił telefon redakcyjny. Ustaliliśmy więc z panią redaktor M. - jako że materiał praktycznie "na wczoraj", iż do południa tego dnia prześlę moje wypowiedzi w kwestiach, których oczekuje białostocki periodyk. Wkrótce też otrzymałem pocztą elektroniczną (co za piękne czasy!) kilka pytań, do których przyszło mi się przez 4 godziny (gdyż tyle otrzymałem czasu) odnieść. Dla porządku dodam, że była to praca społeczna. Napisałem (terminowo !), wysłałem, cisza. I tak do dzisiaj. Nikt chyba nie lubi być tak potraktowanym, ale co tam. Mnie najbardziej zniesmaczył fakt potencjalnej na tamten moment straty 4 godzin, które choć nie powiem ? uważam, iż spożytkowałem twórczo, to jednak materiał pozostał w czeluściach mojego komputera. A nie tak miało być. Przedstawiam go więc na stronie. Miłej lektury.

PS.
Tekst dedykuję pewnemu, skądinąd pewnie uzdolnionemu naukowcowi przyrodnikowi z PAN, który ludziom dążącym do całkowitego zakazu polowań nadał przeprzyrodniczy epitet "głąby". Nie powiem, można się poczuć jak kapusta 🙂


Jest Pan jednym z inicjatorów kampanii Niech Żyją! Jej celem jest skreślenie ptaków z listy zwierząt łownych. Dlaczego akurat ptaków?

Polowania w obecnych czasach, nie służące przecież przeżyciu polującego i jego rodziny, przy wykładniczo rosnącej liczebności i ekspansji środowiskowej naszego gatunku, a z drugiej strony gwałtownie zmniejszającej się przestrzeni dla dzikiej przyrody, stają się niezrozumiałym dla wielu przeżytkiem. Zwłaszcza w przypadku terytoriów z natury nierozległych, do jakich można zaliczyć Europę.

W ramach kampanii "Niech Żyją" zajmujemy się co prawda tylko ptakami (tzn. 13 gatunkami tzw. ptaków łownych), co nie znaczy, że godzimy się na strzelanie do ssaków. Tym niemniej to właśnie w przypadku ptaków jaskrawo zaznacza się absurd i okrucieństwo polowań, np. strzelanie i porzucanie bądź zakopywanie zabitych stworzeń, rozliczne konsekwencje strzałów nabojami śrutowymi (np. ptaki ranne, ołów w środowisku ? część śrucin zjadana przez nie pomyłkowo), strzały do słonek dla pozyskania piórek do kapelusza, strzały do łysek choć mięso tego ptaka jest właściwie niejadalne, niezgodne z prawem (gatunek obcy geograficznie dla naszej fauny) wypuszczanie bażantów z hodowli z przeznaczeniem "pod lufę", itd., itp.

Myśliwi mówią o sobie, że są obrońcami przyrody. To prawda?

Przyroda potrzebuje obrońców przed takimi gremiami, jak myśliwi. Przed ludźmi, którym wydaje się, że są w stanie przyrodę kontrolować, regulować, cokolwiek to znaczy.

Przykładowo ? żaden szanujący się ekolog nie powie, co nagminnie przytrafia się myśliwym, że "kontroluje populację". Sformułowanie takie jest przejawem nie tylko braku autokrytycyzmu i zmysłu samozachowawczego, ale także świadczy o niewiedzy. Cóż to bowiem znaczy "kontrolować populację"? Trzeba by znać nie tylko stany wyjściowe na danym terenie takich parametrów, jak liczebność, gęstość, struktura wiekowa, płciowa czy mechanizmów integrujących populację i jeszcze kilku innych, ale i badać (latami) tendencje dynamiczne, jakim ta populacja podlega. W przypadku ptaków badania populacyjne są szczególnie trudne, m.in. ze względu na mobilność tych stworzeń.

A wracając do myśliwych ? warto zapytać, jak taki pan czy pani jest np. w stanie "kontrolować populację" gęsi zbożowej, czy gęsi białoczelnej ? gatunków spotykanych w Polsce tylko na przelotach ? Kontrola populacji przez strzelanie ? takich przypadków w historii, a nawet w obrębie naszego gatunku, aż nadto. Mam ponadto wrażenie, że o mechanizmach samoregulacyjnych w przyrodzie myśliwi nie słyszeli. Może dlatego, że ich tam obecność jest zupełnie zbędna.

Teraz mamy okres, kiedy odstrzela się prawie każde dzikie zwierzę. Gospodarka lasu nie utrzymałaby się sama, bez tej procedury?

Sformułowałbym to pytanie nieco inaczej:

Teraz mamy okres, kiedy strzela się do większości tzw. zwierząt łownych (kilkadziesiąt gatunków). Gospodarka lasu nie utrzymałaby sie sama bez tej procedury ?

Chyba lepiej ? bez tego procederu. Jest to pytanie obejmujące wyjątkowo szeroki zakres zagadnień, począwszy od zdefiniowania gospodarki leśnej, poprzez niuanse łowiectwa, hodowli lasu, a także np. tzw. udostępniania ekosystemów leśnych dla społeczeństwa.

Powiązania administracji lasów państwowych z myślistwem są bardzo ścisłe (określone m.in. w Strategii PGL LP na lata 2014 ? 2030), może dlatego, że wielu leśników poluje. Z drugiej strony leśnicy obawiają się tych powiązań, co też dobrze widać we wspomnianym dokumencie. To swoista schizofrenia, jeśli wziąć pod uwagę nierzadki przecież model "leśnika polującego".

Problemem dla służb leśnych, z punktu widzenia hodowli lasu, są niektóre ssaki, zwłaszcza tzw. zwierzyna płowa, zgryzająca na uprawach sadzonki drzew leśnych. Sytuacja taka to jednak skutek zwiększonej liczebności i przegęszczenia na wielu terenach populacji np. saren, implikowanego w większości przez myśliwych nienaturalnym środowiskowo dokarmianiem. Uprawy są grodzone, więc teoretycznie nie powinno się narzekać.

Ponadto, patrząc szerzej, problem dotyczy modelu gospodarczego lasu lansowanego przez Lasy Państwowe. To model niestety w większości ogrodniczy. Trudno się np. dziwić zgryzaniu dębu bezszypułkowego czy buka czy innych liściastych, gdy są one sadzone w zwartych uprawach czy podsadzane pod starszy drzewostan na siedliskach borowych, stanowiąc atrakcyjny dodatek do menu zwierzyny. Trudno nie zauważyć, że w odnowieniach naturalnych (z niewielką lub bez pomocy człowieka) nasilenie tego problemu gwałtownie maleje. Trudno ponadto nie widzieć, że np. na powierzchniach spontanicznie zarastających lasem gruntów porolnych (bez gospodarki leśnej) problem praktycznie nie istnieje ? zwierzęta podjadają to i owo, a co zostanie dorasta sędziwego wieku, o ile nie zostanie wcześniej wycięte.

Łowiectwo powinno być delegalizowane?

W kilku krajach to już działa. Zakaz polowań komercyjnych obowiązuje w Kenii (od 1977 roku), w Kostaryce (od 2012), w Botswanie (od 2014). W parlamencie Holandii leży projekt całkowitej likwidacji polowań w tym kraju. W Albanii wprowadzane są okresowe moratoria na polowania; dotyczy to wszystkich zwierząt. W wielu krajach w ostatnich latach zaobserwować można szybko narastający ostracyzm społeczny wobec polowań.

Niedawno mój serdeczny kolega, podróżnik Michał Kochańczyk podesłał interesujący pomysł jednej ze swoich studentek zaprzestania działalności PZŁ na 3-5 lat dla stwierdzenia, co się w związku z tym wydarzy w lasach, w agrocenozach i w miastach, w kontekście fauny i flory. Uważam, że im dłuższy ten czas zaniechania tym lepiej i że jest to dobry sposób nie tylko zebrania wartościowych wyników badań, ale i dokształcenia grona myśliwych w tematyce samoregulacji w przyrodzie oraz wygospodarowania czasu na refleksję tego grona nad sensem tego, co robią.

Są strzały, kiedy zwierzę pada od razu. Są też takie, kiedy pada, ale jeszcze się miota, wstaje, czołga się... Wtedy jego ciało zostawia na ziemi albo śniegu krew. Myśliwi mówią, że zwierzyna pisze list. Ostatni. Proszę o komentarz.

Genialny psycholog, profesor Aleksander Nikołajewicz Strawiński z "Mistrza i Małgorzaty" Michała Bułhakowa miałby tu sporo do powiedzenia. Ja mogę tylko stwierdzić, że tego typu wypowiedzi sprawiają mojej sferze ducha niezmierną przykrość. Moja zaś sfera science reaguje utwierdzaniem się w przekonaniu, że za jakiś czas z Homo sapiens wyewoluują dwa nowe gatunki. I mam nadzieję, że ten, któremu pozbawiane życia w imię krwawego hobby zwierzęta "piszą listy", szybko znajdzie się w zdecydowanej recesji.

Myśliwi mają swoją etykietę. np. odczekują jakieś 20 min., zanim zwierzyna odejdzie. To wystarczające?

Etykieta i rytuały myśliwych mnie nie przekonują. Nie przekonują głównie z powodów bazowych ? pomiędzy polującym a zwierzyną jest zbyt duża obecnie dysproporcja sił i szans. Oprzyrządowany pan (czy pani), przybywający(a) ze skrajnie traumatycznymi (pozbawienie życia) i agresywnymi zamiarami w obcą, w kontekście własnej egzystencji przestrzeń, ingerujący(a) drastycznie w relacje rodzinne i inne (nie swoje ? rodzinę, której mogłaby zagrażać śmierć na polowanie nie przywozi), siedzący(a) ponadto na ambonie, egzekutor(ka), pan(pani) i władca. Za chwilę właściciel(ka) zabitej zwierzyny (przedtem właścicielem było całe społeczeństwo). Tego typu osoby w roli twórców etyki czy etykiety jakiejkolwiek to po prostu nieporozumienie. To obraża etyków.

Albo strzały do ptaków w locie, żeby ponoć miały większe szanse. A kwestia rozpoznania gatunku ? Jak przez 2-3 sekundy rozpoznać, czy leci kaczka krzyżówka czy bardzo do niej podobny chroniony prawem płaskonos lub krakwa ? czy leci czernica czy chroniona ogorzałka lub podgorzałka, głowienka czy chroniona hełmiatka, cyraneczka czy chroniona cyranka? Większość zawodowych ornitologów w tak krótkim czasie i często w złych warunkach oświetlenia (nawet w nocy prawo polskie dopuszcza strzelanie do kaczek i gęsi) nie dokona prawidłowego rozpoznania gatunku. A myśliwy ? potrafi. Czy to nie dziwne ? Oczywiście nie znaczy to, iż namawiam do strzelania ptaków, np. na wodzie. Namawiam do zaprzestania polowań, tej niezdrowej, bo krwawej, rozrywki. Nasza kampania jest po to, aby do ptaków w Polsce przestano w ogóle strzelać. I będziemy działać dopóty, dopóki nie osiągniemy tego celu. Co do ssaków, a w konsekwencji likwidacji smutnej listy tzw. zwierząt łownych pozostajemy w nadziei, że zajmą się tym, najlepiej jak najszybciej, kolejne pokolenia.

Pod wieczór dnia owego, tj. 30 lipca 2015, roku wracałem z badań saproksylobiontycznych chrząszczy, "martwego" drewna i mikrosiedlisk nadrzewnych w Iwięcińskim Lesie niedaleko Koszalina (w sąsiedztwie przymorskiego Jeziora Bukowo). Lało niemiłosiernie. Droga do domu powiodła mnie przez kolejne powierzchnie badawcze, niedaleko Ustki. Wiedziałem, że w takim deszczu dużo nie pochodzę. I nie pochodziłem. Jednak nie spodziewałem się spotkania z jedną z najpiękniejszych "kóz" występujących w Polsce. Nazywa sie ona wonnica piżmówka Aromia moschata, jest bardzo mocno powiązana swoją ekologią ze starymi wierzbami, a jak się prezentuje - zobaczcie sami. Cudeńko. Dodam na marginesie, że nie spodziewałem się pozytywów po tej sesji zdjęciowej. Główne nakłady mojej energii spożytkowane przecież zostały na osłanianie sprzętu czym się dało przed wszechobecnym deszczem. A tymczasem ...

Autorem zdjęć jest Sławomir Zieliński

 

Zapraszamy do fotorelacji dostępnej: tutaj.